Apteka całodobowa

Uwielbiam je. Bez względu na to, czy miastem mojego pobytu jest Zabrze, Kraków, Wrocław, Warszawa, czy Katowice, wyprawa do apteki całodobowej jest zawsze niezapomnianą przygodą.

Bo gdzie, jak nie tutaj, spotykają się ludzie wszystkich stanów, profesji, zainteresowań? Co, jeśli nie apteka całodobowa jest miejscem, w którym każdy pokornie czeka na swoją kolej, zostawiając status, uprzedzenia i idee za drzwiami? Czy może być coś bardziej spajającego, niż apteka czynna o trzeciej w nocy?

To tutaj zaczerwieniony młodzieniec niespokojnie ściska w dłoni receptę na Postinor, ukradkiem obserwowany zza drzewa przez wściekłą kobietę, to tutaj dystyngowany staruszek z bólem wyrysowanym na twarzy trzyma się lady, czekając na możliwość dokupienia Tramalu. To jest to miejsce, w którym zakupisz coś, co pozwoli zwalczyć infekcję spowodowaną przez złośliwego mikroba jelitowego, delikatnie przeczyszczającego bez przerywania snu.

Patrząc na apteki całodobowe, wydaje mi się, że są one świadkami mojej ewolucji, dorastania, starzenia się, wszystkich zmian, które zachodzą w moim życiu.

Wieki temu, gdy jeszcze wszystko było czerwone, przyszpitalna apteka całodobowa była miejscem, w którym moja mama mogła zaopatrzyć się w nowe, imperialistyczne antybiotyki mogące zwalczyć moje mega-super-mordercze choróbska. Tak, byłem na tyle chorowity, że gdy ktoś kichnął na drugim końcu autobusu, trzy dni później już miałem gorączkę.

Gdy w środku nocy próbowałem zdjąć z siebie skórę w wieku lat kilkunastu, to nocna apteka była źródłem równie wymyślnych, co i nieskutecznych maści na to, co później okazało się infekcją skórną godną tygodniowej hospitalizacji.

Rozbuchane czasu kawalerskie, to wizyty po leki mające zapobiec konsekwencjom tego, że czasami ciężko było powstrzymać młodzieńcze uniesienia i jakimś sposobem bak zalał się po sam korek. Lata późniejsze, to wyprawy po leki przeciwzakrzepowe i przeciwbólowe, bo kości nie były już takie jak kiedyś a i stawy wyginać się zaczęły pod nieco bardziej niecodziennymi kątami.

A następnie już z górki: leki przyjmowane w sposób ciągły, kończące się równie niespodziewanie, jak niespodziewanie rozpoczynają się ataki gdy ich zabraknie, dla równowagi jakieś elastyczne elementy konstrukcyjne, by poskręcać do kupy i siebie i psa. Rzeczy, które z czasem zmieniają status z „fanaberii” na „niezbędne”, bo jakimś zrządzeniem losu, zbliżenie się do normalnego funkcjonowania, wymaga mocnego wsparcia organizmu zarówno ze strony wewnętrznej, jak i zewnętrznej.

I wreszcie rajdy w ciemnościach po okolicznych miastach, bo jedyna apteka nocna posiadająca leki ratujące życie, jest w miejscu równie odległym i ponurym, co konsekwencje braku leków na serce.

Nadejdzie końcu taki dzień, że któraś apteka nocna usłyszy padające z moich ust: pieluchy dla dorosłych poproszę. I wtedy życie zatoczy koło, historia człowieka domknie się klamrą, na początku i końcu której znajduje się pilnie potrzebna pielucha, dostępna o tej godzinie jedynie w aptece całodobowej.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *