Uprzedzenia

Dzień wolny, godziny przedpołudniowe. Stoimy w miejscu, dzięki któremu można ładnie pachnieć, dobrze wyglądać, naprostować to i owo, a jeśli niektórych wyprostować się nie dało, to nawet kupić sztuczne i do tego brzęczące.
Drogeria.

Szukamy pośród masy szczotek tej jednej, odpowiedniej, z dobrze wyprofilowaną rączką, odpowiednim obwodem i poprawnie wykończonymi elementami rozczesującymi. Nagle uwagę naszą odwraca gulgocący gdzieś między regałami z tyłu, język niemiecki.

– No tak – rzucam półgłosem – zobaczyli „ss” w nazwie sklepu, to od razu musieli wejść.

Eh, te moje uprzedzenia do wszystkiego, co niemieckie.

Doskonale wiem, skąd się wzięły, doskonale pamiętam, jak będąc dzieckiem, podczas pobytu i babci, każdego dnia słyszałem, że coś mogło być prawie tak złe, jak „tfu!, za Niemca!”.

Niesamowita a zarazem fascynująca jest skuteczność wkodowania mi niechęci do naszych zachodnich sąsiadów. Narodowość, która w żaden sposób mi się nie naraziła, jest przeze mnie automatycznie namaszczana negatywnym komentarzem:

  • Słyszę język niemiecki podczas spaceru po Warszawie: “a co, mało tu nasiedzieli się od trzydziestego dziewiątego?”.
  • Słyszę język niemiecki na wczasach: “a ci tu po co? Jak im brakuje wrażeń na wycieczkach, to niech jeszcze raz odwiedzą zimą Moskwę”.
  • Słyszę, że niemiecka fabryka ma być wybudowana na terenie pobliskiej strefy ekonomicznej: “no tak, na południowy wschód od Katowic już swoje pobudowali, więc teraz tu startują z inwestycją, oczywiście zaczynając od wybudowania ogrodzenia z drutem kolczastym.”.

Mój umysł ma tak wdrukowane negatywne reakcje na wszelkie formy związane z germańskim-tfu-oprawcą, że czasami sam siebie zaskakuję. Z pewnością wszystko to wyniosłem z babcinego domu, ale czy mogę mieć żal do babci, że po czasach wojny, jedyne co mogła czuć do Niemca, to nienawiść?

Niechęć do potomków faszystowskich najeźdźców jest czymś, czego jestem świadom i jednocześnie czymś, co mnie bawi. Z jednej strony muszę się pilnować, by nie palnąć czegoś podczas prezentacji nowego systemu, który oczywiście pochodzi z tfu!-Niemiec, a z drugiej zawsze odczuwam zabawną satysfakcję, gdy patrząc w kod zastanawiam się, czy do pisania badanego modułu funkcyjnego, też wykorzystywano pracowników przymusowych.

Śmieszne to wszystko, czasami trochę nie na miejscu, czasami trochę żałosne, ale szczere i prawdziwe. I zastanawiające, bo z jednej strony przesycony antyniemieckim nastawieniem, powinienem z automatu podświadomie odrzucać wszelkie niemiecki wpływy, a z drugiej, gdy próbowałem uczyć się niemieckiego, nawet nie wiem kiedy zaczęły mnie bardziej drażnić garbate nosy i akordeony. I rachunki z PGNiG jakimś sposobem zaczęły niebezpiecznie rosnąć.

Równolegle, przez cały czas jestem pełen podziwu dla niemieckich dokonań na płaszczyźnie muzycznej: to tutaj była jedna z europejskich kolebek mojego ukochanego gatunku muzycznego, to tu wieki temu „Łolfi” dawał dowody swojego geniuszu, to tu przez całe lata dziewięćdziesiąte, niemieckie fabryki muzycznych koszmarków wyrzygiwały kolejne letnie hity podbijające Europę, niczym dziadkowie kompozytorów pięćdziesiąt lat wcześniej.

Tak, cokolwiek bym nie mówił, jakkolwiek negatywnie bym nie oceniał, to muszę przyznać, że niemiecki przemysł potrafi tworzyć rzeczy wielkie. Czasami potworne, nieludzkie, godne jedynie potępienia, ale genialne i wielkie. Szkoda tylko, że tak często motywacje kierujące rozwojem lub modyfikacją tej, czy tamtej branży, wydają się przynajmniej… dyskusyjne. No bo niby są jakieś merytoryczne przesłanki do tego, by na przykład rezygnować z jakiegoś produktu spożywczego, ale… żeby decydować się na hodowlę jedynie białych kur? Aż ciśnie się pytanie: a będą miały zaczesaną na bok grzywkę? A co ze słodyczami, które jak wiadomo, jeśli są niemieckie, to są lepsze? Tylko dlaczego w wersji na nasz rynek, nagle zmienia się ich skład na ostrzeliwujący nas olejem palmowym, niczym Schleswig-Holstein Westerplatte bombami w 1939?

Durne uprzedzenia będące źródłem dziecinnych komentarzy – to chyba taka integralna część mnie. Czy jestem z niej dumny? Czasami tak, szczególnie, gdy uda mi się palnąć coś naprawdę śmiesznego. Czy wdrukowane uprzedzenia powodują, że bojkotuję niemieckie produkty czy firmy? A gdzie tam! Jeśli pochodzenie produktów wskazujące na jakiś konkretny kraj, ma być gwarancją wysokiej jakości, to dlaczego nie? Przecież wiadomo, niemiecka chemia jest najlepsza. I słodycze. A w Internetach można kupić nawet wyjątkowo dobre napoje w unikalnych smakach przeznaczonych na tamtejszy rynek.
Napoje. Pewnie gazowane, he-he.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *