Blog 30 latka, czyli 30 lat minęło, a ja nadal nie zdobyłem władzy nad wszechświatem.

Czasami, gdy paski postępu wyjątkowo powoli suną przez monitor, lubię sobie pokopać w miejscach będących prawdziwą skarbnicą wspomnień. Sięgam wtedy do archiwów, odwiedzam porzucone platformy, konfrontuję się z tym, co myślałem kiedyś i czego byłem na tyle pewny, że musiałem się uzewnętrznić jakimś wpisem.

Sięgając dziś do tych tekstów dostrzegam, jak bardzo świat się zmienił w ciągu ostatniej dekady. Jak bardzo długą drogę przeszedłem nie tylko ja, ale i ludzie zebrani kiedyś wokół blogu trzydziestolatka.
Tak, była grupa, którą mogłem określić “swoimi” czytelnikami. Z kilkoma osobami mam kontakt do dziś, kolejnych kilka do tej pory podglądam, bo nadal coś piszą. Niestety większość grupy rozgonił wiatr zmian, od dziesięciu lat starający się zedrzeć skórę z twarzy.

Dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Retrospekcyjna podróż zagoniła mnie w okolicę starych statystyk jednoznacznie wskazujących, że… Lata temu działo się coś o naprawdę sporych zasięgach. Teoretycznie szkoda, że nie udało się przekroczyć miliona odsłon, ale jak napisałem już kiedyś: gdy wyczerpała się forma 30latka, należało uczciwie zamknąć wszystko na cztery spusty.

Czy żałuję decyzji o zamknięciu projektu? W życiu.
Tak naprawdę nic się nie zamknęło, nic się nie zakończyło. Wrzeszcząca potrzeba wymiotowania palcami w klawiaturę powodowała, że zawsze gdzieś zostawiałem efekty czynności życiowych mózgu. Czy to czarnadziura, czy to (obecnie) Leniwy. Nawet zanim powstał blog 30latka, było już kilka miejsc, gdzie próbowałem coś pisać, publikować. Z lepszym, lub gorszym efektem. Ciekawe jest to, że właśnie najstarsze, zapisane próby uporządkowania myśli w słowach, te najbardziej kulawe formy uwiecznienia myśli, czasami bywają najciekawsze. Mierząc się z wypocinami sprzed 20(!!!) lat, często nachodzą mnie dwie myśli:

  • nie wiem jakim sposobem przeżyłem ten okres nie robiąc sobie większej krzywdy,
  • matko jedyna, co za debil to pisał.

Na tamtym etapie życia, mój mózg i toczące się w nim procesy myślowe wyraźnie wskazywały, że mogę być nieślubnym dzieckiem Tarantino, Burtona i Doktora Albonisty. A mimo to, gdzieś pod prostacką otoczką przekoloryzowanych form, można wygrzebać jakiś sens, myśl przewodnią, coś istotnego dla człowieka, który dziś wydaje mi się zupełnie obcy.

“wiedziałem, że byłem debilem, ale że aż tak?!”

Wróćmy jednak do tematu 30latka. Zastanawiam się czasami, co kieruje ludźmi próbującymi nawet dziś odwiedzać trzydziestolatkowego blogspota? Czy to jakieś zbłąkane, źle trafione kliknięcia? Poszukiwania dowodów innych czasów? A może błąd algorytmu, który wrzucił Internautę w miejsce, gdzie jedynie sztyni trupem i starym żółtym serem?
I wiecie nad czym się jeszcze zastanawiam? Co u licha wydarzyło się w lutym tego roku?!

A może nie tylko ja czasami lubię wskoczyć w zapomniane miejsca, pachnące inną klawiaturą, monitorem kineskopowym i zapoconą kafejką internetową?

Statystyki sratystyki, to tylko słupki, dane do przerzucania z lewej na prawo. W procesie brnięcia przez wykopaliska jest jedna, o wiele ważniejsza rzecz, którą dostrzegłem podczas ostatniej, retrospekcyjnej wycieczki: Wielka Dycha blogu 30latka nadal śmieszy. No, może poza pożegnalnym wpisem, ale nadal.. jest nieźle!

Kiedyś już wspominałem, że przeniosłem na Leniwego całą zawartość 30latka. Zastanawiałem się początkowo, czy ma to sens, jednak dziś wiem, że to była dobra decyzja. Kto wie, czy blogspotowe zmiany nie spowodowałyby braku dostępności do starych materiałów. Po przenosinach wiem, że wszystko mam u siebie, że nadal mogę wrócić do pragruzu i cieszyć się chociażby wspomnianą wyżej, wielką dychą:

  1. Mężczyzna jest NAPRAWDĘ ciężko chory. Ale tak NAPRAWDĘ.
  2. Pół żartem, pół serio: Notka z dupy
  3. Pół żartem, pół serio: Mistrz podrywu.
  4. Kop-ciuszek
  5. Pół żartem, pół serio: Woodstock: cycki!
  6. Umieram
  7. Lasciate ogni speranza, voi chentrate
  8. Z pamiętnika informatyka.
  9. Fasolzilla
  10. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść

Tak, mam manię zbierania cyfrowych staroci, nie pozwalam by ginęły zdjęcia, nagrania, notatki, tak, może to sprawiać wrażenie wielkiego śmietnika w moim małym cyfrowym świecie, ale dzięki temu zawsze mam możliwość sprawdzenia, co mnie kształtowało w tym, czy tamtym zakresie. I stojąc nad tym całym zerojedynkowym bajzlem, mogę powiedzieć z czystym sumieniem: “tak, trzeba być geniuszem, by panować nad takim chaosem!”.

Któregoś dnia zadano mi pytanie: “który z projektów blogowych jest lub był najważniejszy?”. Odpowiedź wystrzeliła z moich ust szybciej, niż sam bym się spodziewał: “Tego nie da się porównywać, zestawiać, oceniać. Każdy blog był najlepszy w okresie, na który przypadało jego istnienie. esos`owy bałagan to burzliwe dojrzewanie, trzydziestolatek to próba poradzenia sobie z dorosłością za pomocą żartu i sarkazmu, czarnadziura towarzyszyła mi w okresie największych zmian. A Leniwy to czas stabilizacji. Każdy z nich idealnie trafił w swój czas.”.

Niekiedy zastanawiam się, czy chciałbym wrócić do takiej poczytności, jak dziesięć lat temu. I naprawdę nie wiem, co odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony fajnie byłoby się dowartościować pozytywnym feedbackiem, sygnałami, że coś wypadającego z moich palców jest pozytywnie odbierane. Tego typu sygnały są naprawdę bardzo istotne w momencie życia, gdy trzeba się żegnać z ostatnimi włosami, gdy urodziny to nie huczna impreza, lecz coroczne badania, a rówieśnicy bez żadnych ostrzeżeń decydują się wymeldować z tego świata. Jednocześnie pamiętam moment, w którym dekadę temu ktoś zupełnie nieznany bardzo długo przyglądał mi się na ulicy, a kilka godzin później gdzieś w komentarzu, czy na mailu padło pytanie: “te, 30latek, to ty byłeś tu i tu z takim psem?”. Wtedy mnie to przeraziło.

Jestem świadom tego, że poczytność sprzed 10 lat nie powróci w takiej formie, jak istniała kiedyś. Pokolenie moich Czytelników dojrzało, założyło rodziny, przygniecione obowiązkami nie ma czasu na śledzenie tego, co dzieje się u innych, nawet, jeśli opowieści o tym mają jakąś chwytliwą formę. Budowa nowej grupy docelowej, wydaje się dziś niemożliwa: nie wiem, kto miałby być odbiorcą treści. Zresztą, ta też się dość radykalnie zmieniła. Nawet wpisy o nieco bardziej humorystycznym charakterze, są zdecydowanie mniej agresywne w formie. Nie chodzi o to, że próbuję je ugrzecznić na siłę, po prostu większą satysfakcję daje mi dosadne przedstawienie czy to zdarzenia, czy to miejsca, bez budowania atmosfery sklepu mięsnego.

Bardzo, bardzo dużo się zmieniło, cały czas się zmienia. W zasadzie ciągłe zmiany to jedyna prawdziwa stała.
I chyba właśnie o to w tym wszystkim chodziło.

***** ***

A dziś po prawej wielki kubek earla z miodem, chrapiący pies na dole i jaskinie w planach na wieczór. I migrena puszcza.
Czy może być lepiej?

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *