Męskie Granie 2024 zaliczone. Ale kogo to obchodzi?

A kogo to obchodzi, co ja myślę o tegorocznym Męskim Graniu? Publiczność była zadowolona, chyba nie było bójek, piwo się nie skończyło, a w toitoiach było na tyle czysto, że wysikanie się nie wymagało okazania zaświadczenia o szczepieniu na tężec.

Czy ma jakiekolwiek znaczenie to, co myślę na temat MGO 2024? Dla mnie ma.
Po przeglądzie MGO 2017, 2023 i 2024 wyraźnie odnoszę wrażenie, że nie podoba mi się kierunek, w którym podąża Orkiestra. Wydaje mi się, jakby materiał wcześniej dobrany pod możliwości wokalne wykonawców, stał się materiałem dopasowanym do potupajowych oczekiwań publiczności.
Czy to źle? Nie, ludzie się bawią wszyscy są zadowoleni. To, że twórczość Ciechowskiego została wyruchana bez mydła, ujdzie jakoś w tłumie. To, że tłum bezrefleksyjnie drży do ymcta ymcta nie zanurzając się w tekst głębiej, niż tego wymaga wyryczenie refrenu – też ujdzie. Przecież na weselach wszyscy się cieszą, gdy leci „Windą do nieba”, a to właśnie o to chodzi, o zabawę i radość, prawda?
Tylko co będzie kolejnym krokiem w stronę realizacji oczekiwań? Zenek?

Jakoś mi się to wszystko nie klei. Ten festiwal był momentami zły, tak bardzo zły, że aż bolesny. Gdy finał MGO 2024 skomentowano „ja pi3rdolę, jakie smęty”, myślałem, że nic lepszego nie usłyszę. Jednak ludzie nie zawodzą, po chwili do moich uszu dotarło: „Też bym poszła do domu, ale jest k*wa zapłacone”.
Tak, ludzie wychodzili, nie wytrzymując nawet do połowy finału. I nie, nie chodziło o pogodę, kwestie transportu, czy organizacji. W zeszłym roku w Krakowie były o wiele gorsze warunki atmosferyczne i transportowe, a mimo to uczestnicy stali pod sceną do końca. Do samego końca.

Więc dlaczego w przyszłym roku będę chciał po raz kolejny pojawić się na Męskim Graniu?

Bo pośród mułu spoczywającego na dnie muzycznego zbiornika osadowego, potrafią się pojawić prawdziwe skarby. A nimi zdecydowanie były w tym roku występy Ostrowskiej i Przemyk, nawet, jeśli Ostrowska zaśpiewała tylko jedną piosenkę. Skarbem była okazja zapoznania się na żywo z projektem Miuosha, istotne było przekonanie się po raz kolejny, że zdecydowanie nie jestem kompatybilny z twórczością Zalewskiego, a mimo to doceniam go jako wokalistę. I Karaś z Roguckim, oj ten Karaś z Roguckim… Zawsze chętnie i zawsze w dowolnej ilości na TAK.

I dzięki temu wszystkiemu już nie będę się czepiać tego, że teksty Ciechowskiego to coś więcej, niż młodociane stękanie do mikrofonu, okraszone nonszalanckim fajkiem w ryju i słodkimi spojrzeniami rzucanymi do podpitych, podscenicznych piczkonów. Nie będę się czepiać tego, że twórczość Lady Pank ma w sobie coś więcej, niż jabol pod płotem i wyrykiwanie zapijaczonymi głosami refrenu, którego sens nijak nie przystoi do festiwalu (z założenia) pełnego pozytywnej energii.
Bo po prostu tak to już jest: w przyrodzie musi być równowaga.

***** ***

Niedzielny wieczór.

Przeglądam notatki w telefonie, przeglądam notatki na kartce. Zaczynam zanurzać się w to, co warto było wywieźć z Męskiego Grania: Zamilska(?) to może być dla mnie za dużo na ten moment. Oryginał „Refrenu” zdecydowanie mniej do mnie przemawia, niż wykonanie Orkiestry, co samo w sobie jest dziwne, bo mam systemowo wkodowaną niechęć do coverów. Ale to kolejna rzecz, o którą w tym wszystkich chodzi: czasami trzeba się zderzyć z czymś, co odrzuca się z definicji. Przecież tylko krowa nie zmienia zdania, więc może i ja z czasem zerknę trochę głębiej, pozwalając artystom sięgnąć ciut dalej, niż według mnie powinni?

Nawet, jeśli przy okazji ktoś mniej lub bardziej chcący ochlapie mnie muzycznym szlamem.

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *